Od dzieciństwa nie przepadałam za śliwkami. Poza chwilową słabością do tych żółtych, coraz częściej dziko rosnących. Jak one się nazywają? A, tak, mirabelki. Całkiem smaczne, no i ten kolor... :)
Teraz, już jako osoba dorosła (pełnoletnia od dłuższego czasu), skorzystałam z węgierek w celu otrzymania kolejnego rodzaju wina. Nigdy nie próbowałam wina z węgierek (węgierkowego, węgrowego, węgierowego?). Z racji tego, że za płotem rośnie ich całe mnóstwo, zebranie kilku kilogramów nie było problemem. Niestety, pestki... i tu spędziłam dwie godziny przy muzyce, podśpiewując i wyciągając pestki. Aby było jeszcze milej - kubek naparu z szałwii z własnego ogródka. Cudo! :)
Składniki:
~ 8 kg śliwek,
15 - 20 litrów wody
4,5 kg cukru.
Odkryłam, że lejek może być dobrym rozwiązaniem, jeżeli chce się ograniczyć rozchlapywanie płynów do satysfakcjonującego poziomu. Mi się to udało, poziom zachlapania = 0,01%.
Żartuję, pomogło do czasu, gdy znów zamyśliłam się analizując inne sprawy. Ktoś się zdenerwuje :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz