Kolejna przygoda. Kilka tygodni temu wstawiłam wino z tarniny. Pięknie się prezentowało i miałam wobec niego ogromne wymagania. Niestety podczas robienia okazało się, że w domu brak cukru. Jedynie cukierniczka uratowała drożdże przed śmiercią głodową. No nic, mrożone powinny szybko się obudzić i zacząć działać. A brakujący cukier dosypię kiedyś tam jak dokupię.
Mijały dni, woda w rurce zamiast przesuwać się ku charakterystycznemu "blup" przemieszczała się ale w drugą stronę. Drożdże wydawały się działać mi na złość i wsysać wodę z rurki do środka. Bezczelność.
Kolejne dni, na powierzchni lekko brązowo-fioletowo-pochodnej wodzie zaczęły pojawiać się białe plamki. Nareszcie! Drożdże się obudziły!
He, he. Nie :)
Plamki rozrosły się tworząc biały kożuszek na powierzchni. Pleśń. Jako że to pierwsza moja taka przygoda zrobiłam to, co robi dziś każdy, kto patrzy w przyszłość i chce ocalić swoje wino. Przeszukałam internet. Ten zaś podpowiadał: dodaj drożdży, siarka, drożdże, siarka, wylej bo nic się z tym nie da zrobić, skoro nie potrafisz zrobić wina, to się za to nie bierz!
Mocno zdołowana, już pisałam R.I.P. w nagłówku kolejnego wpisu. Jednak chęć ocalenia wina była silniejsza.
Owoce nie puściły jeszcze zbyt dużej ilości soku, więc wylałam wodę wraz z maziowatą pleśnią. Umyłam butlę, przepłukałam owoce, ponownie do butli. Woda, owoce i znacznie więcej cukru!
Już po kilku dniach przyjemne "blup" kołysało mnie do snu.
Wnioski?
Nigdy nie pozwól by internet zniszczył Ci wino! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz